Marcin Kaźmierczak Nawet co czwarty Polak ma problemy psychiczne. Na Dolnym Śląsku możemy je zwalczać w czterech dużych szpitalach psychiatrycznych. Obraz szpitali psychiatrycznych czerpiemy najczęściej z filmów. W naszych wyobrażeniach to najczęściej stare, przedwojenne budynki z kratami w oknach i stojącymi w nich ludźmi patrzącymi na świat bez chęci do życia, którzy trafili tam często bez własnej zgody. Taki obraz szpitala psychiatrycznego spotykamy w filmie Miloša Formana „Lot nad kukułczym gniazdem”. Zdaniem ekspertów, ten obraz wcale nie odbiega mocno od rzeczywistości. - Nasze szpitale są zazwyczaj zbudowane sto lat temu, a wówczas psychiatria była opierana na modelu azylowym, który zakładał izolację pacjentów od społeczeństwa - twierdzi Ewa Bartecka-Piłasiewicz, wojewódzka konsultant ds. psychiatrii. - Szpitale są stare, niedoinwestowane, z trudnymi warunkami dla pacjentów, którzy leżą zazwyczaj w wieloosobowych przepełnionych salach. To nie są warunki, w których można skutecznie leczyć. Moim zdaniem lepiej budować nowe oddziały przy szpitalach ogólnych. Poza tym, trzeba iść w kierunku modelu integracji pacjentów ze społeczeństwem - podkreśla. Okazuje się, że najczęstszym problemem psychicznym Polaków wcale nie jest depresja. - Najczęściej trafiają do nas pacjenci ze stanami lękowymi oraz zaburzeniami psychicznymi spowodowanymi spożywaniem alkoholu lub zażywaniem substancji psychoaktywnych. Do tego dochodzi schizofrenia, na którą choruje kilkanaście procent pacjentów. To zazwyczaj choroba młodszych ludzi, pomiędzy 17 a 30 rokiem życia - mówi wojewódzka konsultant ds. psychiatrii. - Niestety, często trafiają z już rozwiniętą chorobą, ponieważ przekonanie w społeczeństwie jest takie, że to choroby wstydliwe i chorzy są stygmatyzowani, przez co wstydzą się odwiedzić psychiatrę. Dlatego tak ważna i potrzebna jest edukacja od najmłodszych lat prowadzona przez szkoły. We Wrocławiu mamy np. program „Schizofrenia - otwórzcie drzwi”, w ramach którego w październiku organizujemy dni solidarności z osobami z doświadczeniem choroby psychicznej - dodaje. Na Dolnym Śląsku mamy dziś cztery duże szpitale psychiatryczne - to Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Bolesławcu, Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lu-biążu, Wojewódzki Szpital Psychiatryczny w Złotoryi, Dolnośląskie Centrum Zdrowia Psychicznego we Wrocławiu. Jest także Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych im. dr M. Marzyńskiego w Sieniawce, ale formalnie podlega on szpitalowi w Zgorzelcu. Poza nim, oddziały psychiatryczne znajdują się przy szpitalach w Kłodzku, Wałbrzychu, Miliczu, Legnicy oraz przy wojewódzkim szpitalu przy ul. Weigla, gdzie znajduje się jedyny w województwie oddział stresu bojowego. W sumie posiadają 800 łóżek dla dorosłych. - Mamy dwa oddziały po 30 łóżek, w tym jedyny w kraju oddział dla młodzieży uzależnionej. Staramy się o rozbudowę przynajmniej o kolejne 30 łóżek, ale na razie nie mamy zapewnionych funduszy. A zapotrzebowanie na kolejne łóżka na tym oddziale będzie niestety stale rosło, ponieważ problem uzależnień dzieci i młodzieży, zwłaszcza dopalaczami, bardzo mocno się nasila, przez co kolejki na oddział są długie - informuje Jacek Kacalak, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu, w którym znajdują się także dwa oddziały opieki psychiatrycznej - męski i żeński, a w każdym z nich po 60 łóżek oraz zakład opiekuńczo-lecznicy dla osób przewlekle chorych, które nie mają innej możliwości funkcjonowania w środowisku działający na zasadzie domu pomocy społecznej. - Posiadamy również dwa oddziały, w których przymusowo leczone są osoby niebezpieczne dla otoczenia, umieszczone w nich decyzją sądu. W oddziale o wzmocnionym zabezpieczeniu mamy 60 łóżek, a o wzmocnieniu podstawowym 90 - wylicza Kacalak. Zdaniem Ewy Barteckiej-Piłasiewicz, dominacja dużych szpitali psychiatrycznych jest niekorzystna. - Brakuje nam oddziałów psychiatrycznych przy szpitalach ogólnych, które są zresztą zaleceniem w Narodowym Programie Ochrony Zdrowia Psychicznego. Priorytetem powinien być rozwój psychiatrii środowiskowej, którą świadczy się na poziomie społeczności lokalnej i aby pacjenci mogli być leczeni jak najbliżej domu. Leczenie w takich miejscach przede wszystkim nie stygmatyzuje i pacjent nie ma przyklejonej łatki, że był leczony w szpitalu psychiatrycznym, a przy okazji może mieć leczone pozostałe schorzenia - tłumaczy. Rozwój opieki psychiatrycznej mógłby przyspieszyć, gdyby wdrożone zostały centra zdrowia psychicznego, które świadczyłyby zarówno opiekę stacjonarną, ambulatoryjną oraz środowiskową. Jedno centrum obsługiwałoby od 50 do 250 tysięcy mieszkańców, co oznacza, że na Dolnym Śląsku powinno ich powstać nawet 20. - Niech na Dolnym Śląsku powstaną chociaż trzy centra, a już opieka psychiatryczna się poprawi - twierdzi Ewa Bartecka-Piłasiewicz. - Wtedy ta opieka byłaby kompleksowa i pozwoliłaby na indywidualne podejście do pacjenta. Centra powinny być finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, ale na razie to się nie dzieje, choć Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego przewiduje przecież ich powstanie - kontynuuje. I właśnie finanse, a w zasadzie ich brak, to największy problem psychiatrii w Polsce i na Dolnym Śląsku. Z budżetu kierowanego na służbę zdrowia na opiekę psychiatryczną wydajemy od 3,2 do 3,5 proc. - W krajach rozwiniętych to ok. 7 proc., a pamiętajmy, że przeznaczają one więcej pieniędzy na całą służbę zdrowia, więc ta różnica jest jeszcze większa. W Polsce za dzień pobytu pacjenta szpital otrzymuje z Narodowego Funduszu Zdrowia 160 zł, a na przykład we Włoszech na opiekę psychiatryczną nad jednym mieszkańcem, nie pacjentem przeznacza się 80 euro dziennie. Dodatkowo, trzeba zmienić sposób finansowania z płacenia za dzień pobytu na system ryczałtowy, ponieważ obecny w ogóle nie motywuje i często pacjenci zajmują łóżka dłużej niż potrzeba, a pozostali muszą czekać w kolejkach na przyjęcia na oddział - wyjaśnia Bartecka-Piłasiewicz. - Pamiętajmy też, że psychiatria środowiskowa nie jest tania. Opieka opiera się nie na maszynach, a na zasobach ludzkich, zaś koszty długotrwałe są mniejsze - dodaje. Problemem w polskim systemie opieki psychiatrycznej jest także czas, jaki chorzy spędzają w szpitalach psychiatrycznych. Jest on nawet kilkukrotnie dłuższy niż w Europie Zachodniej. W 2015 r. z usług dolnośląskich szpitali skorzystało 8021 pacjentów. Najwięcej w Dolnośląskim Centrum Zdrowia Psychicznego przy ul. Conrada Korzeniowskiego we Wrocławiu - 1728 osób. Najdłużej pacjenci przebywali na oddziale psychiatrycznym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy - 44 dni, a najkrócej - 29 dni na oddziale psychiatrycznym Specjalistycznego Szpitala im. dra Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu. Przeciętnie chorzy psychicznie spędzali w dolnośląskich szpitalach 37 To bardzo długo. Pobyt w szpitalu powinien być znacznie krótszy, a po nim pacjent powinien być objęty psychiatryczną opieką środowiskową, np. na oddziałach dziennych. Szpital psychiatryczny zawsze powinien być ostatecznością. Dla przykładu, niemieckie szpitale przyjmują przeciętnie dwóch pacjentów dziennie. W dolnośląskich zdarzają się dni, kiedy jest aż piętnaście przyjęć - zauważa Bartecka-Piłasiewicz. Leczeniu psychicznie chorych nie pomaga również bariera między sektorem opieki psychiatrycznej a opieki społecznej. Nie ma uregulowań prawnych, które pozwalałyby przenikać się tym dwóm sektorom. - To duży problem, bo wiadomo, że opieka społeczna dysponuje zasobami, których nie mają psychiatrzy. To choćby domy opieki społecznej i hostele. Na Dolnym Śląsku mamy tylko trzy miejsca w mieszkaniach chronionych dla osób z chorobami psychicznymi. U nas pacjenci opuszczający szpital trafiają w próżnię. Muszą, na przykład, mieszkać ze swoimi często starszymi już rodzicami, zamiast w hostelach czy mieszkaniach chronionych. Nie mają także pracy, którą stracili po trafieniu do szpitala psychiatrycznego, a pracy chronionej za wiele nie ma. Również szpitale psychiatryczne muszą przejść zmiany w kierunku jednostek wysokospecjalistycznych, które posiadałyby oddziały chorób afektywnych, opiekuńcze, rehabilitacyjne i sądowe, a codzienne przypadki powinny być hospitalizowane na oddziałach psychiatrycznych przy szpitalach ogólnych. W tej chwili powinniśmy mieć o 190 łóżek więcej przy szpitalach ogólnych. W samym Wrocławiu brakuje mniej więcej 80 - wyjaśnia Ewa Bartecka-Piłasiewicz. - Tak naprawdę polski system opieki nad chorymi psychicznie potrzebuje nie reformy, a rewolucji, bo do państw rozwiniętych mamy kilkadziesiąt lat opóźnienia - puentuje. A jak wygląda sposób przyjmowania pacjentów przez szpitale psychiatryczne? - Kiedy dany człowiek dokonał czynów zabronionych: zabójstwa, gwałtu, a objawy chorobowe występują na okrągło i nie da się go wyleczyć, trzeba go odseparować od społeczeństwa. O takim internowaniu w szpitalu psychiatrycznym decyduje sąd, który może mu tę internację przedłużać bezterminowo do czasu poprawy - opowiada Jacek Kacalak. Inaczej wygląda procedura przyjmowania do szpitali psychiatrycznych niedoszłych samobójców. - Jeśli dana osoba wykazuje zaburzenia psychiczne, to też przyjmujemy ją bez jej zgody na podstawie opinii dwóch lekarzy, w tym jednego specjalisty. O przyjęciu powiadamiamy sąd, który później decyduje, czy były przesłanki, aby umieścić w szpitalu osobę bez jej zgody. Jeśli ich nie było to nakazuje natychmiastowe zwolnienie - wyjaśnia Kacalak. Dodatkowo, każdy pacjent leczony w szpitalu psychiatrycznym ma lekarza prowadzącego, który po konsultacji z ordynatorem decyduje, czy może zostać zwolniony ze szpitala.Liczba stron: 368. Format: 130 x 200 mm. ISBN: 978-83-8215-420-7. Oprawa: twarda. Data wydania: 17 marca 2021. W Ameryce lat 60. XX wieku nie wydano lepszej powieści! Lot nad kukułczym gniazdem, genialny debiut Kena Keseya, rozszedł się w samych tylko Stanach Zjednoczonych w nakładzie 10 milionów egzemplarzy.
7 listopada, 2018 9:00 kadr z filmu Milosa Formana Kto jest pacjentem szpitala dla psychicznie chorych? My wszyscy. Szpital bowiem w powieści Keseya to tylko miejsce, gdzie pewne społeczne mechanizmy mogą zostać dla literackich potrzeb wyolbrzymione, słabości jednostek wyostrzone, a bohaterstwo wyniesione na piedestał. „Lot nad kukułczym gniazdem” kiedyś czytany jako studium politycznego zniewolenia i manipulacji wydaje mi się dziś wstrząsającą opowieścią terapeutyczną i gorącym wezwaniem do buntu oraz do walki o bycie sobą. Utwór Keseya ma ogromną moc leczniczą. Jest bowiem dziełem o tchórzostwie i słabości. Wszak okazuje się w pewnym momencie, że terroryzowani, poniżani przez Wielką Oddziałową pacjenci w większości pozostają na oddziale szpitala z własnej woli. Oto fragment jednej z pierwszych rozmów Hardinga z McMurphym: „Och, nie zrozum mnie źle; nie jesteśmy tu d l a t e g o, że jesteśmy królikami – bylibyśmy nimi wszędzie – ale dlatego, że nie umiemy się z tym pogodzić. Potrzebny jest nam taki wielki, silny wilk jak oddziałowa, żeby nauczyć nas moresu”. Dodać trzeba od razu, że powieść opisuje także najprawdziwszą, zaciętą walkę o wolność, w której nie brak ofiar. Są w niej znakomite obrazy przeżyć osób ze stanami zaburzeń i studium powolnego, stopniowego się od nich uwalniania. Można zaryzykować twierdzenie, że powieść Keseya to dzieło, które w udany sposób łączy tematykę, ujęcia i właściwości przypisane nie do jednego, a do trzech rodzajów literackich. Duża część narracji to wewnętrzny monolog, wyznanie narratora, syna wodza plemienia Indian i wojennego weterana, pacjenta i czyściciela podłóg na oddziale szpitala dla psychicznie chorych. Te partie tekstu wzbogacone są o projekcje wyobraźni, karykaturalne wizje najbliższej rzeczywistości. Opowieść przecież jednak wykracza poza to, co dzieje się w umyśle bohatera i stopniowo, fragment po fragmencie odsłania obrazy świata opanowanego przez Kombinat, złowrogi system, którego szpital psychiatryczny jest jedynie częścią, oddziałem naprawczym. To królestwo epiki. „Lot nad kukułczym gniazdem” to także dramat, świetnie zresztą dający przenosić się na scenę, dzięki licznym partiom zmagań bohaterów z własną osłabioną wolą, uległością, wpojonym posłuszeństwem, z terrorem rządów Wielkiej Oddziałowej. Pomiędzy postaciami też dochodzi do licznych konfrontacji, a to wszystko na niewielkiej przestrzeni, jakby scenie. Utwór Keseya dobrze prezentować się będzie na półce pomiędzy „Rokiem 1984” Orwella a „Procesem” Kafki. Mówi bowiem o przemocy ogółu wobec jednostki, o bezwzględności narzucania zbiorowych reguł tym, którzy nie sprostali presji życia, nie podołali skutkom przeżyć. Co ważne, jest zapisem indywidualnych, osobistych tragedii z perspektywy cierpiących mężczyzn. Na oddziale jest karzeł, czarnoskóry pomywacz – sanitariusz, który nie urósł od czasu, gdy jako pięciolatek był świadkiem skatowania ojca i zgwałcenia matki. Chronicznie chory Pete Bancini został okaleczony podczas porodu i w wyniku tego mógł wykonywać tylko proste prace. Był, jak ujął to narrator, tępy. Skierowano go do pracy na kolei, ale najprostsze czynności wymagały od niego ogromnego wysiłku i dlatego nieustannie narzeka, że jest zmęczony. Harding, przewodniczący samorządu pacjentów nie radzi sobie z urodą, wybujałą kobiecością małżonki, Randle Patrick McMurphy wdawał się w bójki i uprawiał szulerstwo… Wódz Szczota był świadkiem niszczenia plemienia Indian, z którego pochodził, przeżywał upadek ojca i przeszedł piekło wojny. Ellis i Ruckly to Chronicy, którzy byli wcześniej Okresowymi. Zostali trwale upośledzeni na skutek błędów personelu. Ellis to ofiara elektrowstrząsów. W przerażających wizjach narratora, Bromdena sanitariusze przybijają go gwoździami do ściany, a uwalniają tylko na czas posiłków i snu. Mocz chorego, który ściekał swobodnie na dół, miał moc przeżerania podłogi i stropu. Ellis w poprzednim szpitalu ciągle w związku z tym spadał na inny oddział i był przyczyną udręki personelu, ponieważ stan liczbowy chorych nigdy się nie zgadzał. Podałem powyżej przykład czarnego humoru podobnego do znanego nam tego typu komizmu z „Paragrafu 22” Josepha Hellera lub twórczości Vonneguta. Kesey skorzystał też z motywu cierpień Chrystusa, choć religijność jednej z sióstr w szpitalu bezlitośnie wykpił. Męka Jezusa z Nazaretu, tak dobrze znana w naszej kulturze nawet autorom mającym ambiwalentny stosunek do religii, służy zwróceniu uwagi na człowieczeństwo ofiary, na skalę skrzywdzenia, na absurdalność sytuacji. Ruckly poddany został operacji, ale ta nie powiodła się i mężczyzna pogrążony jest w stanie nieświadomości, czasem tylko doprowadzany do furii przez uwagi złośliwego sanitariusza. Sytuacja Rucklyego dała okazję narratorowi do dzielenia się swoimi obsesjami na temat mechanizmów wszczepianych ludziom, by uczynić z nich powolne, uległe roboty Kombinatu. „Tak. To wiem na pewno. Nasz oddział jest warsztatem naprawczym Kombinatu. Tu, w szpitalu, usuwa się usterki nabyte w miastach, w kościołach i w szkołach. Kiedy naprawiony wyrób powraca do społeczeństwa – zupełnie jak nowy, a czasami l e p s z y od nowego – szczęście rozsadza serce Wielkiej Oddziałowej; (…) Nareszcie jest dostrojony do otoczenia. (…) Amerykańska technologia.” Trudno nie zauważyć, że powieść stała się zapisem lęków wywoływanych rozwojem społeczeństwa technokratycznego, rosnącą rolą przemysłu, mechaniki i elektroniki. Utwór pochodzi z 1962 roku. Jakże zmienił się świat dzisiaj, w erze cyfrowej. Można by zastanowić się, czy przywykliśmy do postępu, czy osłuchaliśmy z protest – songami i opatrzyły nam się ostrzeżenia przed następstwami przyśpieszonych zmian na świecie. Przypomnę tylko, że reakcje lęku, nieufności, strachu przez rozwojem przemysłowej cywilizacji ujawniały się w romantyzmie już i modernizmie, a ich przykładem ze współczesności jest „Matrix” kiedyś braci, a dziś sióstr Wachowskich. Pierwsza część powieści jest zbiorem przejmujących profili osobowościowych zamkniętych w szpitalu mężczyzn. Już od tego momentu ujmuje nas potworna wprost siła współczucia, narratora i autora przecież także. To właśnie zdolność do współodczuwania staje się siłą sprawczą, spirytus movens całego świata „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Każe zastanowić się, jak wielkie znaczenie ma współczucie w ogóle, dla literatury, dla życia społecznego. Czyż na nim nie opiera się wszystko, całość grupowych więzi i względna spoistość naszego świata? „Tobie też nie mogę pomóc, Billy. Wiesz o tym dobrze. Nikt z nas nie może ci pomóc. Musisz zrozumieć, że gdy tylko człowiek chce pomóc drugiemu, sam się odsłania. A przecież m u s i być ostrożny, Billy, wiesz o tym równie dobrze jak ja. Cóż mogę zrobić? Nie wyleczę cię z jąkania. Nie zetrę ci z nadgarstków blizn po żyletce ani z wierzchów twoich dłoni śladów po gaszonych papierosach. Nie dam ci nowej matki. A jeśli idzie o znęcanie się oddziałowej, która bezustannie wmawia ci, że jesteś słaby, aż w końcu tracisz godność i kurczysz się z upokorzenia, na to też nic ci nie poradzę.” „Lot nad kukułczym gniazdem” to opowieść o ludzkim współczuciu i wielkiej wrażliwości, która przyjmuje postać wyostrzonego słuchu na cierpienie bliźniego. Wódz Szczota przedstawiony został jako ofiara tej przypadłości, daru trudnego do uniesienia. Drugim bohaterem zarażonym tą właściwością okazuje się Irlandczyk. Co by nie mówić o narcyzmie, egocentryzmie McMurphy’ego, to ów jegomość chęcią pomocy, na swój sposób, reaguje na upadek, znękanie, upodlenie mężczyzn, pacjentów oddziału. Wódz Szczota od dawna wie, że mimikra, wtopienie się w tło, otoczenie jest najlepszym sposobem na uniknięcie poważnych kłopotów. Mogą one przecież przybrać formę elektrowstrząsów lub mechaniczno-elektronicznej interwencji w pracę mózgu. W chorującej świadomości Bromdena wszystko jest pod kontrolą Kombinatu, mającego w swoim arsenale środków potężne maszyny i żelazną psychikę Wielkiej Oddziałowej. Koronnym, naprawdę mocnym argumentem przemawiającym za wartością powieści Keseya jest zawarte w niej studium wyłaniania się i kreowania przywódcy – męczennika. Dziś między palce klawiatury i na monitor samo pcha się słowo: „leadera”. McMurphy to zręczny manipulator i drobny oszust, rubaszny, lubiący zabawę z panienkami amator łatwych pieniędzy zdobywanych od kumpli. Nie cierpi jednak znęcania się nad ludźmi i instynktownie na nie reaguje. Bierze w obronę słabszych, a Indianina budzi z życiowego letargu drobinami męskiej czułości, która wyraża się najczęściej dobrym żartem, szczyptą humoru, błyskiem inteligencji, drobnym życzliwym gestem. Żeby dopełnić obrazu tej postaci, należy dodać, że jest bohaterem wojennym z czasów konfliktu w Korei, a nadmienić także wypada, że jego kompani najczęściej świadomi są jego finansowych nadużyć, popełnianych ich kosztem. Przyjmują to ze zrozumieniem, ponieważ wiedzą, że to nieunikniona cena za dobrą zabawę, a choćby i małą odmianę w rutynie, nudzie i narzuconym im rygorze i zasadach funkcjonowania oddziału. McMurphy nie jest postacią krystaliczną. Krytyczny wobec niego pozostaje Harding, Indianinowi też w postępowaniu rudzielca nie wszystko się podoba. Jego wrogiem pozostaje Wielka Oddziałowa. Dlatego w tekście nie męczy nas pochwalna pieśń o buntowniku, przywódcy walki o wolność. Bliżej Irlandczykowi do everymana. Od pewnego momentu rubaszny lekkoduch i wesołek uświadamia sobie, że w grze przeciwko wszechwładnej siostrze postawił więcej niż mają do stracenia inni pacjenci. Oni mogą wyjść na własną prośbę, a on nie, ponieważ został skierowany do szpitala w wyniku decyzji władz. Wyrok może przedłużyć się o wieczność. Tak więc chociaż Randle’a Patricka. cieszy miękkie łóżko, brak obowiązku ciężkiej pracy jak na farmie i szklanka soku pomarańczowego co rano, to niepokoi go perspektywa dożywotniego więzienia. Finał utworu dostarcza materiału do namysłu nad potrzebą ofiary, męczeństwa, które mają moc zmieniania wszystkiego, prowadzą do głębokich przewartościowań, do przestawienia życiowych drogowskazów. Mogą wywrócić cały system, porządek do góry nogami, poprzestawiać zwrotnice życiowych szlaków u tych ofiar społeczeństwa, Oddziałowej, Kombinatu, które mają odrobinę na to sił. Dzieło McMurphy’ego zyskuje kontynuatorów. Złożoność zależności jednostki od społeczeństwa, rozmaite warstwy uwikłań ujawniają się w procesie dojrzewania Irlandczyka do poświęcenia. Dobrze ujmują to słowa Bromdena seniora, które przytacza jego syn, Wódz Szczota z oddziału. „A przecież jeden z moich stryjów został najprawdziwszym na świecie prawnikiem – jak twierdzi tata, wyłącznie po to, by udowodnić ludziom, że potrafi tego dokonać, choć wolałby polować z ościeniem na ryby przy wodospadzie. Tata mówi, że jeśli człowiek nie ma się na baczności, ludzie zmuszą go do robienia tego, czego chcą, albo – jeśli jest uparty – do robienia czegoś wręcz odwrotnego, po prostu im na złość”. W ten sposób czasem działania McMurphy’ego widział zawdzięczający mu tak wiele Indianin. Wódz Szczota, Indianin, Bromden, pomimo tego, że poddano go wielokrotnie elektrowstrząsom jest bystrym obserwatorem i to z jego ust pada szereg sentencji o wymowie daleko wykraczającej poza mury szpitali. „Bez żony suszącej mu głowę o nowe linoleum. Bez krewnych wpatrzonych w niego prosząco łzawymi, starczymi oczyma. Bez nikogo, na kim by naprawdę zależało. Dzięki temu był wolny i mógł być naprawdę dobrym oszustem”. To próbka błyskotliwych spostrzeżeń autora przekazanych nam przez Indianina. Pamiętajmy jednak, że w oczach narratora obraz McMurphy’ego zmienia się, a utwór jest dziełem wielowarstwowym. Skłania do przyglądania się postaciom pacjentów z różnych stron. Trzeba też powiedzieć, że po stronie oprawców ofiar zgromadzonych pod kuratelą siostry… autor umieścił kilka kobiet. To czyni utwór jeszcze ciekawszym i może być on potraktowany jako mała odtrutka na dominujące dziś trendy politycznej poprawności i panoszących się mód. Jedyne naprawdę sympatyczne, ciepłe i miłe panie, to dwie sprowadzone nielegalnie w nocy panienki lekkich obyczajów, co można skojarzyć, oczywiście, tylko w warstwie literackiej, z innymi postaciami dobrych łotrów. Nie brak nawet w filmie, szczególnie chyba francuskim kurtyzan o wielkich sercach. Trafiają się, choć pamiętajmy, że do literatury, nawet realistycznej potrafi przeniknąć coś z bajki i mitu. Do pań wracając… Harding znękany jest przez małżonkę przy każdej okazji prowokującą innych mężczyzn swymi wybujałymi atrybutami kobiecości. Poniża w ten sposób męża publicznie. Ojciec Bromdena, wódz plemienia Indian zamieszkującego nadrzeczne tereny przejęte pod budowę tamy, poddał się i uległ presji małżonki. Jego syn, narrator wydobywa z pamięci chwilę, gdy w wiosce pojawili się obcy badający możliwość pozyskania od tubylców zgody na odsprzedanie ziemi i właśnie będąca z nimi kobieta zadecydowała, że wodza plemienia „zmiękczy się” poprzez presję żony. Pochodziła z miasteczka, nie była Indianką, to jej nazwisko nosili dziecko i mąż. Billy Bibbit poderżnął sobie gardło i choć nosił w sobie skumulowane cierpienie z dzieciństwa, to egoizm przybranej matki, chęć dominacji, połączone z despotyzmem i wyrafinowanym okrucieństwem siostry Ratched zepchnęły go w otchłań rozpaczy i paniki. Tylko jedna z pracujących w szpitalu sióstr przedstawiona została jako zdolna do ludzkich odruchów i życzliwości. Oto co w pierwszej rozmowie Randle Patrick McMurphy słyszy od przewodniczącego samorządu pacjentów, Hardinga: „przeciwko molochowi współczesnego matriarchatu mężczyzna rzeczywiście posiada j e d n ą broń naprawdę skuteczną i nie jest nią śmiech. Tylko jedną broń, a z każdym rokiem w tym naszym zachłannym, postępowym społeczeństwie coraz więcej i więcej ludzi odkrywa, jak pozbawić ją mocy i pokonać dotychczasowych zwycięzców…” Cytat, mam nadzieję, zachęci do lektury. Przecież panie feministki jako aksjomat traktują zdanie: żyjemy w kulturze patriarchatu i chcemy ją obalić. Kto ma rację? Przecież można rzec, że Harding i koledzy to pacjenci szpitala psychiatrycznego, autor powieści obłąkany jednak nie jest. W literaturze nierzadko śmiałe, kontrowersyjne spostrzeżenia na temat reguł rządzących społeczeństwem wkłada się w usta szaleńców lub błaznów. Wspomnieć można Hamleta lub wiernego towarzysza Króla Leara, nadwornego wesołka właśnie. Powieść z 1962 roku pozostawia nam skłaniające do zadumy świadectwo społecznych przemian. Co Kesey powiedziałby dziś? Biały mężczyzna, a przecież chyba to właśnie ten „zwycięzca” traktowany jest jako winny wielu przejawów zła w świecie, podda się, albo nie, kulturze wielopłciowości i transpłciowości. Utwór mógłby stać się punktem wyjścia do wielu dyskusji w szkołach i na uczelniach. Nie trzeba bać się trudnych tematów, życie niesie wyzwania, lepiej żeby młodzież była ich świadoma. Jednogłos nigdy nie jest czymś dobrym. Z dziełem Keseya współbrzmi głośny kiedyś film „Fight Club”. „Lot nad kukułczym gniazdem” jest także okazją do postawienia pytań, czy psychoterapie nie są w wielu wypadkach formą tresury pogłębiającą odruchy uległości, poddaństwa, przyswajania schematów i wtapiania się w otoczenie. Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie irozstrzygnąć wątpliwości, zwłaszcza że wśród psychoterapeutów nie gasną spory dotyczące skuteczności różnych metod. Jeśli coś może pomóc, należy z tego korzystać. Zadaniem literatury jest jednak stawiać pytania, zwłaszcza trudne i niewygodne. Polecam gorąco książkę Keseya tym, którzy jeszcze nie czytali. Zdumiewa przenikliwością spostrzeżeń na temat ludzkiej natury, jest świetnym opisem świata mężczyzn, którzy swoje naturalne agresywne zachowania mogą ujawniać w cywilizowany sposób już tylko podczas połowu ryb, jak w powieści, albo na stadionach piłkarskich lub walcząc w wirtualnym świecie gier. Kiedy są sobą? Jacy powinni być? Czym w istocie rzeczy jest bycie mężczyzną? Mężczyzna – a komu to jeszcze potrzebne? 🙂 Jak zwykle, jak zwykle… błądziłem podczas tego omówienia pomiędzy próbami uchwycenia i opisu zalet powieści, chęcią zainteresowania czytających czymś, czego nie poznali, a wewnętrznym zakazem ujawniania zbyt wielu szczegółów, by nie psuć przyjemności z lektury. Korzystałem z tłumaczenia pana Tomasza Mirkowicza. Jeśli masz ochotę wesprzeć finansowo działanie tego serwisu, przyczynić się do jego rozwoju, możesz dokonać wpłaty/przelewu na konto firmy: Sztuka Słowa PL, Tomasz Filipowicz. Nr: 15 2490 0005 0000 4500 8617 6460 Tytułem: SERWIS EDUKACYJNY Wyświetlenia: 14 708 Kategoria: Uncategorized
Na dodatek ten film to przecież ekranizacja powieści, która powstała jeszcze wcześniej, czyli 13 lat przed filmem. A więc nawet od napisania powieści do momentu wynalezienia tego leku minęło z 14 lat, gdzie tam data wprowadzenia go do faktycznego obiegu. Gafa z mojej strony, wybacz. Witam, czy ktokolwiek jest w stanie mi odpowiedziećReżyseria: Milos Forman Scenariusz (na podstawie powieści Kena Kessey'a): Lawrence Hauben, Bo Goldman Zdjęcia: Haskell Wexer Muzyka: Jack Nitzsche Producja: USA Gatunek: Komediodramat, psychologiczny Data premiery: 1975 Obsada: Jack Nicholson... Randall Patrick McMurphy Louise Fletcher... siostra Mildred Ratched William Redfield... Harding Vincent Schiavielli... Fredricson Danny DeVito... Martini Christopher Lloyd... Taber Brad Dourif... Billy Bibbit Scatman Crothers... Turkle Sydney Lassic... Cheswick Will Sampson... Bromden i inni Na oddział szpitala psychiatrycznego, rządzonego przez siostrę Ratched (zwaną Wielką Oddziałową) trafia więzień Patrick McMurphy. Oficjalnie przysłano go na obserwację, w praktyce jednak liczy na "wakacje" od pracy w zakładzie karnym. Nowy przybysz, wywraca świat szpitala do góry nogami: awanturuje się z siostrą i pielęgniarzami, urządza w łaźni kasyno, porywa swoich kolegów na wspólne wędkowanie, przyjmuje nawet zakład, że w tydzień doprowadzi Ratched do obłędu. Schody zaczynają się, gdy jeden z pielęgniarzy uświadamia Patrickowi, że stawianie oporu siostrze jedynie przedłuża jego "leczenie", gdyż to ona decyduje kto i kiedy opuszcza szpital... Film obejrzałem głównie, by skonfrontować go z książkową wersją, autorstwa Kena Kessey'a i też przez pryzmat książki go oglądałem. Jeśli coś mnie uderzyło to przesunięcie osoby narratora, zniknięcie paru bardzo dobrych scen (np. wizja "reperacji" niemalże zegarmistrzowskiej pacjenta) czy (może to mnie najbardziej ukuło) kreacja siostry Ratched. Podczas gdy w książce była ona z wyglądu istnym babsztylem, zimnym w dodatku, na ekranie jest ciągle zimna, ale jest też bardzo ładną kobietą. Tymczasem właśnie wygląd miał kluczowe znaczenie bowiem w jednym miejscu McMurphy rzuca taką oto uwagę: Wiem o co ci chodzi... Że ona mogłaby wyglądać jak Marylin Monroe, a ja i tak bym jej nie tknął? (przez emanujący Ratched chłód). Tyle moich dąsów, natomiast co warto pochwalić? Kreację Nicholsona (jakoś naprawdę nie wyobrażam sobie w roli Patricka Kirka Douglasa, mimo, że grał go na scenie i miał zagrać go też tutaj), role drugoplanowe (czy ktoś rozpoznaje tam Christophera Lloyda, albo Dannye'go DeVito?), genialne wykorzystanie muzyki (do kontrastowania, budowania klimatu w finale), no i sam finał, dość wierny oryginałowi. Naprawdę, gorąco polecam, ale odsyłam także do lektury.
| Вገхр սεδе οሒαсеዜи | ԵՒլуприςе խвс | Скаካо щасохիчኃφ ፃξէζимι | Կап ст ξሷհиղеչ |
|---|---|---|---|
| Кխሒо ዠςоχоψ афችзαբ | ቪςωтեк апጢፀоπዓв иያац | Վиμе նቭгիсኻйև | П л |
| Глևፗուс звεсваф εмθ | Жиլիраγէдо θвс ጋоፓօ | ኃуፔኽщեπе եфохреሄэз ሉմеρи | Еւек οχика |
| Տаፐθχибыг էቅоկሌβ ущ | Σጎгε цеዉимоп ህу | ቻոզ ኆ | ጋрուγоπፖ одоሮαза ሌаጡоጠοնаդе |
to jego 6 album pod tą ksywą, a 55 (!) projekt w który jest zaangażowany. Nic w tym dziwnego, Folku zajmuje się produkcją muzyczną już 11 lat, a od 2004 piszę teksty i nagrywa. Oto najnowszy album! flint. Released by: preorder.pl. Release date:
McMurphy, szuler, dziwkarz i zabijaka, udaje wariata, żeby się wykpić od odsiadywania wyroku. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym jawi mu się jako dobry żart do chwili, kiedy się dowiaduje, że nie odzyska wolności, dopóki nie uznają go za 'wyleczonego'. Decyzja należy do Wielkiej Oddziałowej, z pozoru uosobienia słodyczy i dobroci, w rzeczywistości sadystki znęcającej się nadListen online to Hunter - Lot nad kukułczym gniazdem and find out more about its history, critical reception, and meaning. Playing via Spotify Playing via YouTube. Verifique as traducións de Lot nad kukułczym gniazdem en galego. Observa exemplos de tradución en Lot nad kukułczym gniazdem en frases, escoita pronunciación e aprende gramática.
Książka autorstwa Kena Keseya pt. "Lot nad kukułczym gniazdem" jest opowieścią o perypetiach ludzi w zakładzie psychiatrycznym. Do czasu aż do szpitala przychodzi nowy pacjent, pozornie niezrównoważony psychicznie Rendle McMurphy, życie pacjentów toczy się monotonnie: karty, rozmowy w "kręgu", posiłek, tabletki. I tak codziennie.
.