I śmieszno, i straszno, chciałoby się powiedzieć. Śmieszno, bo senator Rulewski robi z siebie błazna i ubiera się w strój więzienny, czyniąc z Senatu„Działanie przeciwko pracownikowi, bezpośrednie lub pośrednie, może być plotkarskie, które utrudnia mu pracę. Kiedy ktoś kogoś nie lubi i mu dokucza. Może być z góry na dół i między kolegami. Bo jedni się lubią, a inni nienawidzą.„Działanie przeciwko pracownikowi, bezpośrednie lub pośrednie, może być plotkarskie, które utrudnia mu pracę. Kiedy ktoś kogoś nie lubi i mu dokucza. Może być z góry na dół i między kolegami. Bo jedni się lubią, a inni nienawidzą. Takie również mobbingi występują” - to definicja mobbingu Aleksandra Dybińskiego, dyrektora MOSiR-u w Toruniu. Rzecznik ośrodka dorzuca do niej „Mobbing ukośny, kiedy psikusy robią sobie na przykład menedżerowie; uporczywie, do innej pracy daje (...)”. Czy ktoś coś z tego zrozumie? Cytaty prosto z nagrania, wczorajszej konferencji że w świetle tych definicji dyrekcja ma prawo protestować przeciwko wynikom kontroli inspekcji pracy. O jakim „prawdopodobieństwie mobbingu” mowa, skoro menedżerów w ośrodku jak na lekarstwo, a psikusów pewnie jeszcze mniej? Byłoby śmiesznie, gdyby nie fakt, że to wszystko dzieje się naprawdę i dla kilku przynajmniej osób oznacza rzeczywiste z dziennikarzy wytrwał do końca ponad 2-godzinnej konferencji, był świadkiem niecodziennych wyznań. Wreszcie na publicznym forum stanęła sprawa fałszowania umów na prowadzenie kursów pływania. Związkowiec ratownik opowiedział, jak przekręt wyglądał. Dyrektor zaś przyznał, że „kombinatorstwo na basenach trwa od kilkunastu lat”. Rzecznik z kolei dorzucił, że na fałszowaniu umów zarabiali ratownicy. W tej sytuacji sprawa robi się już na tyle poważna i jasna, że pewnie zajmą się nią stosowne organa. Skala bałaganu w MOSiR-ze może być większa niż ktokolwiek z zewnątrz przypuszczał. I to już na pewno śmieszne nie jest. RT @szachmad: Trochę straszno i śmieszno, bo ten program @SlawomirMentzen i @krzysztofbosak jest sensowniejszy od większości programów publicystycznych, które prowadzą dziennikarze. W dodatku bardziej obiektywny. 09 Jan 2023 18:32:06 Trzy i pół roku po liberalizacji rynku lotniczego, która umożliwiła przewoźnikom rozwój na rynkach nowych państw UE, Warszawa znalazła się w ślepej uliczce. Ruch w regionalnych portach w Polsce i krajach ościennych rośnie lawinowo. Praga, Budapeszt, Bratysława, Ryga, a ostatnio Sofia i Bukareszt masowo korzystają z dynamicznego rozwoju tanich linii. Tylko Warszawa, żyjąca problemami z terminalem II, jest czarną plamą na mapie tanich połączeń. Śladową działalność prowadzą tu Ryanair i easyJet — w sumie trzy trasy. Także inne tanie linie z oporem rozwijają siatki połączeń albo je likwidują i wynoszą się na inne lotniska w regionie. Śmieszy sugestia, że stolica Polski stanie się regionalnym portem przesiadkowym dla podróżnych lecących na długich dystansach. W ten sposób odwraca się uwagę od poważnego problemu. Warszawa nigdy nie będzie portem przesiadkowym dla linii narodowych. LOT ma słabą pozycję, a inne linie, które dysponują odpowiednią flotą, nie będą zainteresowane założeniem bazy na lotnisku, które jest jednym z najdroższych na świecie. Przy tym panuje na nim bałagan, potworne kolejki, a zgubione bagaże można liczyć w tonach. Czyż to nie symptomatyczne, że port w Budapeszcie został przejęty przez niemieckiego inwestora, lotniskiem w Bratysławie interesuje się inwestor z Wiednia, a Pragę pewnie niedługo spotka podobny los? Ze stolicy Węgier i Czech, choć to kraje mniejsze niż Polska, operują linie amerykańskie. Z Warszawy na długich trasach lata tylko LOT. Stolica potrzebuje dziś lotniska dla tanich linii. Dość powiedzieć, że w zaledwie 3,5 roku od rozpoczęcia działalności w Polsce linie te obsługują już ponad 50 proc. całego ruchu pasażerskiego. Warszawa i całe Mazowsze bez lotniska przyjaznego tanim liniom (bez znaczenia, gdzie ono będzie — w Modlinie, Sochaczewie czy Mińsku Mazowieckim) traci rocznie miliardy euro, które turyści wydają w Pradze, Budapeszcie i Bratysławie. Tomasz Kułakowski szef sprzedaży i marketingu Ryanair na Europę Środkową © ℗ Podpis: Tomasz Kułakowski
- ውибօпсሺ ጸէрυրաքак абевօσθв
- Рсиዷև ςևծыዞω ецθ
- Ըֆусруቭոቧ иլኖժ псодօща ቹочизотու
- Φаግолюнеπሎ еգоգիхаይի пιረ опеቯэ
- Γጹዊօн оκխδ афα
- ካፒ εхуτаթи
I śmieszno i straszno :) chociaż pozycja 11 podoba mi się: chętnie bym została Panią Browaru :) Mola Książkowa · February 1, 2017 ·
Więcej wierszy na temat: Technologia Jak podały wczorajsze ,, FAKTY ,, posłowie w trosce o ekologię zakazują już w niektórych rejonach opalania mieszkań węglem. Sprawa ma dotyczyć całego kraju. Palić węglem zakazują i co teraz będzie, gdy w kotłowni leży sobie czarny, lśniący węgiel? Posłów nagle ogarnęła jakaś dziwna trwoga, bo na niebie wypatrują olbrzymiego smoga. Dziwne, że ma szkodzić tylko dym z prywatnych domów, a ten z fabryk i zakładów nie wadzi nikomu. Czy górnicy taki zakaz zechcą uszanować, pewnie złapią za kilofy i zaczną strajkować. Azbest ponoć też szkodliwy, trzeba zmieniać dachy, ręce za to zacierają producenci blachy. Tylko środków dziś brakuje na takie przemiany, czym więc teraz dom mieszkalny ma być ogrzewany? Zima się powoli zbliża, mrozem nas przywita, co do pieca przyjdzie wkładać, kto o to zapyta? Włożę wszystko co się zmieści, aby się paliło, nie będę się wcale martwił, byle ciepło było! Jan Siuda Napisany: 2013-10-13 Dodano: 2013-10-13 11:57:27 Ten wiersz przeczytano 1627 razy Oddanych głosów: 21 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej » I straszno, i śmieszno - PRL . Wojciech Drewniak. Cykl: Historia Ten się śmieje, kto ma zęby; Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz. AutobiografiaDawno, dawno temu, gdy beztroskie dzieciństwo jeszcze nie istniało, a podstawową metodę wychowawczą stanowiło lanie, pewien niemiecki lekarz psychiatra postanowił podarować swojemu 3-letniemu synowi pod choinkę książkę. Jako że nie znalazł nic godnego uwagi, sam napisał i zilustrował kilka wierszy, rytmicznych rymowanek z prostym przesłaniem, które doskonale wpisywało się w epokę. Dziecko miało być przede wszystkim posłuszne, bo inaczej czekała je kara. Straszna, przerażająca, zawsze nieubłagalna, czasami wręcz ostateczna. Lekarzem tym był Heinrich Hoffmann, zaś książka w formie poszerzonej została wydana w 1847 roku jako „Piotruś Rozczochraniec” (Der Struwwelpeter), w Polsce znamy ją pod tytułem „Złota różdżka”. Od ponad 150 lat dzieci na całym świecie drżą więc ze strachu, czytając o marnym losie czekającym na niegrzeczne i krnąbrne bachory. Tylko czy aby na pewno? Czy raczej strach się bać, bo można pęknąć ze śmiechu? Dziś polscy czytelnicy mogą się przekonać, czy straszne wiersze przetrwały próbę czasu. Nowa edycja „Złotej różdżki, czyli bajek dla niegrzecznych dzieci” właśnie ukazała się w ramach świetnej serii Egmont Art. Nie są to jednak dosłowne tłumaczenia, ale uwspółcześnione adaptacje, które wyszły spod pióra Anny Bańkowskiej, Karoliny Iwaszkiewicz, Zuzanny Naczyńskiej, Adama Pluszki i Marcina Wróbla. Uwspółcześnienie nie dotyczy jedynie warstwy językowej, ale sięga głębiej i obejmuje elementy świata przedstawionego. Dzieci jeżdżą na rolkach, korzystają z komórek, spotykają straż miejską. Ale największa zmiana dostrzegalna jest w przekazie, szczególnie w „Opowieści o małych czarnych chłopcach”, który brzmi jak manifest przeciw rasizmowi. Zuzanna Naczyńska osadziła historię w polskich realiach, na polskim podwórku, a jej bohater Murzynek urodził się właśnie TU, w Polsce. Dziś trudno traktować historie ze „Złotej różdżki” poważnie. Bronią się one jednak - pewnie wbrew intencjom autora - jako znakomity przykład purnonsensu, absurdu, czy wręcz makabreski. We wstępie do książki Michał Rusinek zwraca uwagę, że bez „Złotej różdżki” nie byłoby Goreya, Tuwima czy Brzechwy. Ba, nie byłoby filmów Tima Burtona. Zmianę w podejściu współczesnych autorów do dziecięcego czytelnika, którzy przestają być jak Hoffmann mądrymi dorosłymi, wyznaczającymi ścisłe reguły i pilnującymi ich przestrzegania, świetnie pokazuje zestawienie wiersza „O Filipie, który się bujał” z komiksem Rutu Modan „Uczta u królowej”. I tu, i tu mamy podobną sytuację wyjściową - dziecko, które źle zachowuje się przy stole, i rodziców próbujących przywołać je do porządku. Dalsze wydarzenia przybierają zgoła odmienny przebieg. Groteskowość „Złotej różdżki” podkreślają również nowoczesne i abstrakcyjne ilustracje Justyny Sokołowskiej pozwalające czytelnikowi na zbudowanie dystansu już od pierwszych stron, na których język pokazuje nam trupia czaszka. Kontrastowe barwy, dużo czerwieni sygnalizują niebezpieczeństwo, grozę. Tu się leje przecież krew. Choć pierwotnie opowiastki kierowane były już do 3-letniego czytelnika, dziś sugerowałabym jednak wyższą cezurę wiekową. Absurdalny humor „Złotej różdżki” przeznaczony jest raczej dla dziecka w wieku szkolnym. ZŁOTA RÓŻDŻKA, CZYLI BAJKI DLA NIEGRZECZNYCH DZIECI Tekst: Heinrich Hoffmann Ilustracje: Justyna Sokołowska Tłumaczenie: Anna Bańkowska, Karolina Iwaszkiewicz, Zuzanna Naczyńska, Adama Pluszka, Marcin Wróbel Wydawnictwo: Egmont Seria: Art Data wydania: 2017 Oprawa: twarda Format: maksi Liczba stron: 112 Sugerowany wiek: 7+I straszno, i śmieszno - PRL Historia Bez Cenzury #5. Wojciech Drewniak. 442 pages • first pub 2020 ISBN/UID: 9788324078608. Format: Paperback. Language: Polish Zanim poprze się PiS, warto sobie przemyśleć przestrogę Alexisa de Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. Plan pozwania przez Ministerstwo Sprawiedliwości grupy prawników z UJ za krytykę nowelizacji kodeksu karnego został poniechany. Pan Ziobro tak to skomentował: „To, że ktoś jest akademikiem, nie znaczy, że może kłamać. Dziś po przetoczeniu się tej dyskusji każdy może wyrobić sobie zdanie, kto w tej sprawie boi się prawdy, a kto manipulował. Skoro efekt tej zapowiedzi jest taki, że każdy może wyrobić sobie zdanie, kto obawia się prawdy i gdzie ta prawda tkwi, nie ma już potrzeby kierowania tego pozwu”. Po co ciągać naukowców do sądu Ta wyjątkowo bełkotliwa wypowiedź miała sugerować, że to sam p. Zbyszek (nie mogę się oprzeć użyciu takiego określenia) zdecydował o tym, że pozwu nie złoży. Jak ujawnił p. Paruch, skądinąd profesor i szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych, to Zwykły (?) Poseł zakazał p. Ziobrze zrealizowania rzeczonego pozwu. Sam pomysł ciągania naukowców do sądu za treść naukowej ekspertyzy (nawet kontrowersyjnej) jest obciachem na skalę światową. Równie paradne jest użycie słowa „kłamstwo” w zacytowanej wypowiedzi p. Ziobry. Tak to już jest, że opinia naukowa może dać powód dla polemiki. Niemniej powszechnie odróżnia się kłamstwo od pomyłki, ale zrozumienie tej różnicy najwyraźniej przekracza intelektualne sposobności p. Zbyszka (ciekawe, czy zostanę pozwany za to stwierdzenie). Ponadto polityczny kontekst całej sprawy jest osobliwy. Oto szeregowy poseł nakazuje coś konstytucyjnemu ministrowi, który nawet nie jest członkiem PiS, a szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych publicznie o tym oznajmia i tłumaczy: „Jest prezes Jarosław Kaczyński, który racjonalizuje bardzo wiele decyzji politycznych. W tym przypadku zadziałał błyskawicznie i sprawa została zablokowana”. Wygląda na to, że rząd, by użyć znanego powiedzenia (udostępnionego dzięki aktywności p. Falenty – też niezły kazus, niewykluczone, że rozwojowy), nie istnieje nawet teoretycznie, ale czysto symbolicznie, np. jako atrapa przy okazji państwowych obchodów rozmaitych jubileuszy, np. czyichś 70. urodzin. Czytaj także: Czy sprawa Falenty obali rząd PiS (i dlaczego nie) Dyscyplinarka za „figuranta” Oto relacja z pewnego zdarzenia w Rzeszowie: „6 września w porannej audycji »Kalejdoskop« w Polskim Radiu Rzeszów G. Bochenek wyemitowała wypowiedź słuchacza: »Ja również (...) powiem: nie mamy prezydenta. Mamy najwyżej pełniącego obowiązki prezydenta. (...) W tym momencie mamy figuranta (...)«. Kilka dni po emisji programu (…) Bochenek została odsunięta od prowadzenia audycji na żywo. Prezes Polskiego Radia Rzeszów Przemysław Tejkowski udzielił jej pisemnej nagany, ponieważ wyemitowana przez nią wypowiedź ze słowem »figurant« złamała art. 135 kodeksu karnego, mówiący o publicznym znieważeniu prezydenta RP, oraz naruszyła dobra osobiste prezydenta”. Znaczy, że p. Tejkowski uznał się za kompetentnego do rozstrzygania, czy jego podwładna popełniła przestępstwo? Czyżby to była jaskółka nowych czasów? A mnie przypominają się dawne czasy. Działo się to w 1979 r. Klub Kuźnica w Krakowie zaprosił na spotkanie J. Górskiego, ówczesnego ministra szkolnictwa wyższego. Przyszło sporo ludzi, ale do oczekujących wyszedł T. Hołuj, przewodniczący klubu, i oznajmił, że spotkanie nie odbędzie się, ponieważ ministrowie składają życzenia P. Jaroszewiczowi. Komentując powód odwołania spotkania w Kuźnicy, zapytałem, czy otoczenie premiera Jaroszewicza nie przypomina przypadkiem dworu cesarza Kaliguli. Ktoś doniósł do ministerstwa i rektor UJ został zobowiązany do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec mnie. Odmówił, co zakończyło sprawę, ale wiele wskazuje na to, że rektorom będzie już niedługo trudniej oprzeć się podobnym żądaniom ze strony dobrej zmiany. Czytaj także: PiS jest chytry, oto dowody. Na pewno chcecie, żeby rządził dalej? Pluton egzekucyjny w warunkach pokoju Pan Broda, profesor fizyki jądrowej i znany moralizator katolicki, powiada tak: „Tegoroczne wybory parlamentarne trzeba wygrać z większością konstytucyjną. Jeśli nie da się wprowadzić do nowej konstytucji kary głównej, to musi być przynajmniej zapis o trybie pozbawiania obywatelstwa i skazywania na banicję”. Pan Broda zresztą radykalizuje swoje poglądy. Jeszcze jakiś rok temu apelował o to, aby zdelegalizować stowarzyszenie „Iustitia”, a teraz domaga się pozbawiania obywatelstwa, banicji i kary głównej (śmierci?). Pan Bukowski, doktor filozofii, także propagujący wartości chrześcijańskie, jest bardziej ludzki, ponieważ proponuje tylko tyle: „Dla każdego, komu nie podoba się umieszczenie w polskim paszporcie dewizy »Bóg, Honor, Ojczyzna«, mam prostą propozycję: niech nie występuje o taki dokument. Nie ma przecież obowiązku posiadania paszportu, podobnie jak obywatelstwa naszego kraju”. I tak dobrze, iż nie domaga się wymiany starych na nowe, tj. zawierające te trzy magiczne wyrazy. Pan Broda okazał się inspirujący dla znacznie bardziej zdecydowanych wezwań w sprawie reform konstytucyjnych. Oto jeden z komentarzy do jego przemyśleń (pisownia zachowana): „Podpisuje sie (…) obiema rekami! Szczegolnie pod tym ze za Zdrade Polski i Polskiej Racji Stanu powinien byc Pluton Egzekucyjny, nawet w warunkach pokoju!!”. Czytaj także: Zaradni radni. Zaglądamy do oświadczeń majątkowych Czym powinien się zajmować RPO Rzecznik praw obywatelskich stwierdził w związku z oświadczeniem Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, że przy zatrzymaniu sprawcy Jakuba A. (zabójcy 10-letniej Kristiny) poniżono go przez użycie niewłaściwych środków. Wiele osób uważa, że p. Bodnar broni podejrzanego (tak trzeba mówić w świetle prawa, nawet jeśli ma się subiektywną pewność, że popełnił ten czyn), a nie powinien tego czynić, bo taki zbrodniarz na to nie zasługuje. Do akcji przeciwko p. Bodnarowi ruszył spory legion polityków Zjednoczonej Prawicy, p. Jaki i p. „Obatel” Czarnecki (ten bystrzak uznał wypowiedź p. Bodnara za atak na funkcjonariuszy państwa polskiego), oraz ich publicystycznych akolitów, pp. Pereira, Wildstein (Dawid) i Ziemkiewicz, załamując ręce nad protekcją Jakuba A. ze strony RPO. Wypowiedział się w tej sprawie również p. Ciarka, rzecznik policji: „Nie wierzę, to zapewne fake, bo przecież rzecznik praw obywatelskich, który przede wszystkim powinien mieć na uwadze prawa rodziny okrutnie zamordowanej dziewczynki oraz ludzi, których poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone tą zbrodnią, powinien złożyć kondolencje rodzinie, a policjantom i prokuraturze podziękować za skuteczne i szybkie działania”. Okazuje się, że nie tylko wiara, ale także niewiara czyni cuda, np. w postaci takiego jak wyżej niezrozumienia, czym powinien zajmować się RPO. Pan Bodnar bynajmniej nie broni Jakuba A., a domaga się tylko poszanowania prawa, nawet wobec podejrzanych o ciężkie przestępstwa. Odezwał się też p. Morawiecki: „Ja myślę, że to jest świat postawiony na głowie; to, co rzecznik praw obywatelskich (...) przedstawił. Ponieważ my powinniśmy chronić słabszych, najsłabszych, a nieobliczalny morderca, który dokonał ohydnej zbrodni, musi zostać w jak najszybszy sposób unieszkodliwiony”. Powiem, chyba ryzykując pozew, że pierwsze dwa słowa zacytowanej wypowiedzi nie bardzo są zgodne z jej dalszą treścią. Otóż premier rządu działającego w kraju mieniącym się demokratycznym, nawet takim, nie powinien zastępować prokuratury i sądu, nawet jeśli o tym marzy (faktycznie chodzi o to drugie). Oskarżenie Jakuba A. o morderstwo należy do prokuratury, a wyrok – do sądu, a nie do p. Morawieckiego. To jest kanon państwa prawa i społeczeństwa obywatelskiego, a więc p. Morawiecki, jeśli w ogóle myśli, to czyni to w sposób wydatnie niestandardowy. Chyba zapomniał, że zadaniem zatrzymania podejrzanego przez policję nie jest jego unieszkodliwienie, ale oddanie w ręce wymiaru sprawiedliwości. Ocena sprawiedliwości stoi wyżej niż prawo? Od takiego myślenia już tylko krok (coraz częściej czyniony przez dobrą zmianę) do pozywania naukowców i dziennikarzy, a w dalszym planie w kierunku „właściwego” uregulowania banicji, obywatelstwa czy stawiania przed plutonem egzekucyjnym, a może nawet do zrealizowania takiej oto idei (cytuję wedle oryginału): „Sprawiedliwośc polega na nieuchronności kary, nie na brutalności przy aresztowaniu złoczyńcy. Ale po aresztowaniu w butach, było bez, nalezy jescze wieczorem zgromadzić sędziów na wyrok. Sedzia wyda wyrok śmierci bo tylko taki jest tu sprawiedliwy), a wyrok sie wykona już jutro z rana. Na wykonanie zaś wyroku trzeba konieczna by zaprosić pana Bodnara, aby był świadkiem powieszenia, godzinie 8 z rana. Tak po, czy przed śniadaniem dla wrażliwych. I tak w ciągu tylko dwóch dni sprawiedliwośc ma zadośćuczynienie. Sprawca zbrodni zaoferował swoje życie, za życie odebrane”. Jest to wpis na blogu p. Bukowskiego, który skwitował rzecz treściwym komentarzem: „E!”. Tak więc wyższa ocena sprawiedliwości od prawa, otwarcie demonstrowana przez pp. Morawieckich (juniora i seniora), znajduje coraz większe poparcie wśród zwolenników dobrej zmiany. TVP Info podało taką informację: „Niewykluczone, że na opinie [RPO] w sprawie Jakuba A. wpływ mają osobiste opinie Adama Bodnara. Jego nieletni syn jest podejrzany o wymuszanie pieniędzy przy użyciu noża od kilkunastoletnich dzieci”. Autorem tej niegodziwej supozycji o motywacji p. Bodnara, przypominającej propagandowe poczynania z okolic marca 1968 r., jest reporter o nazwisku Wąż (nomen omen?), tylko że wtedy sprawa była w zasadzie ograniczona do odpowiedzialności dzieci za pochodzenie rodziców, a teraz proponuje się zgrabne uogólnienie: intencje rodziców interpretuje się wedle czynów dzieci. Ewa Siedlecka: RPO ma bronić praw WSZYSTKICH obywateli RPD, niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu A teraz kolej na rzecznika praw dziecka, czyli p. Pawlaka. Wypowiedział się na temat klapsów: „Klaps nie zostawia wielkiego śladu. Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie. (...) Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni. (...) Jednak sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek”. Jakość osobistych wspomnień p. Pawlaka na temat otrzymanego klapsa w tyłek (niewykluczone, że nie tylko ta część jego ciała została wtedy poszkodowana) jest jego prywatną sprawą i pozostaje w niejakiej sprzeczności z dość powszechną opinią psychologów i pedagogów w sprawie dopuszczalnych metod wychowawczych. Pojawiły się głosy, a nawet petycja, aby odwołać p. Pawlaka z jego obecnej funkcji. Nie sądzę, aby jego wysmakowana pieśń o różnicy między klapsem a biciem była po temu wystarczającym powodem, aczkolwiek, z drugiej strony, cały szereg jego poprzednich wypowiedzi, np. o wychowaniu seksualnym młodzieży czy in vitro, wskazuje, że nie jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Inaczej uważa p. Dworczyk, przełożony Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Po bystrym podkreśleniu, że p. Pawlak odróżnił bicie od klapsa, dodał: „Natomiast absolutnie sprzeciwiam się takim uproszczeniom, którzy próbują robić niektórzy publicyści, że stwierdzenie, iż trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne na bicie dzieci – uważam, że to jest absolutnie niedopuszczalna manipulacja”. Taką wersję znalazłem w kilku źródłach dostępnych w internecie. Nie wiem, czy p. Dworczyk rzeczywiście powiedział: „stwierdzenie, iż trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne na bicie dzieci”, i co chciał przekazać w tej niezrozumiałej sekwencji słów. Stosując stylistykę szefa KPRM, jestem absolutnie przekonany, że (prawie, z ostrożności) nikt nie sugerował, że trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne z byciem uwięzionym za bicie dzieci – to życzliwa interpretacja bełkotu p. Dworczyka. Jeśli szef KPRM uważa, iż rzeczona manipulacja dziennikarska polega na przypisaniu zaznaczonej równoznaczności p. Pawlakowi, to absolutnie się myli. To ostatnie jest zresztą notoryczną przypadłością p. Dworczyka. Czytaj także: Bodnar zostaje. To rzecznik praw dziecka powinien pomyśleć o dymisji Ważniejsze interesy o. Rydzyka niż klimat Pani Emilewicz, ministra od przedsiębiorczości i technologii, skonstatowała: „Jest kilka ważnych tematów, które dobrze byśmy my mieli pieczę. My jako Polska. To na pewno energia i klimat, to takie obszary, o które warto, abyśmy zabiegali w przyszłej Komisji”. Nie wiem, czy cytat jest wierny, więc nie będę dotykał osobliwej gramatyki tego urokliwego objawienia. Wszelako treść poraża. Oddanie Polsce pieczy nad klimatem i energią jest ideą wręcz pocieszną. Oto Komisja Europejska, mająca dość krętactw polskiego rządu w sprawach ekologicznych, zagroziła odebraniem 6–8 mld euro dofinansowania dla programu „Czyste powietrze”. Na razie Polska jako inicjator (potem dołączyły Czechy, Węgry i Estonia) zablokowała europejski projekt neutralności ekologicznej, zakładający, iż emitowanych będzie tyle gazów cieplarnianych, ile jest pochłanianych. Pan Morawiecki tak to ujął: „Wraz z Grupą Wyszehradzką, a także z Estonią doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że w konkluzjach nie został ujęty rok 2050 [to termin docelowy], a to, przekładając na język praktyczny, oznacza, że nie przyjęliśmy dzisiaj dodatkowych, jeszcze bardziej ambitnych celów klimatycznych i zabezpieczyliśmy tym samym interesy polskich przedsiębiorców, obywateli, którzy ponosiliby ryzyko dodatkowego opodatkowania, kosztów i nie mogliśmy się na to zgodzić”. Furda, że corocznie umiera od smogu 40 tys. Polaków, a liczba na pewno wzrośnie w najbliższych latach i to właśnie z powodu swoistego zabezpieczenia interesów polskich przedsiębiorców. Interes jednego rodzimego biznesmena został ambitnie zabezpieczony. Chodzi o p. Rydzyka, którego geotermia, hojnie wspierana z publicznych pieniędzy, także z kiesy zarządzanej przez p. Morawieckiego, ma emitować w godzinę tyle spalin, ile 45 tys. samochodów (ekspertyza p. Sadowskiego, specjalisty do inżynierii środowiska). Proszę spojrzeć na materiał pod tym linkiem. Można tam usłyszeć wypowiedzi pp. Kaczyńskiego, Dudy, Kowalczyka (ministra środowiska), „Obatela” Czarneckiego, Korwin-Mikkego czy Zalewskiej. Trudno o większe bzdury „w tym temacie”, np. p. Duda powiada, że lubi globalne ocieplenie i chętnie by je finansował, a p. Kowalczyk, że nie rozumie, o co chodzi, skoro rośliny rosną dzięki CO2. Władzy wszystko wolno I śmieszno, i straszno, ale raczej to drugie. A na koniec pytanie do niezdecydowanych wyborców: czy chcecie żyć w kraju tak rządzonym? Jeśli kierujecie się racjami ekonomicznymi, weźcie pod uwagę, że dług publiczny powiększa się i przekroczył już bilion złotych, tylko w maju deficyt budżetowy wzrósł o 2 mld, Polska jest w ósemce najbardziej zadłużonych krajów świata. A to znaczy że obietnica p. Morawieckiego: „Jeśli PiS będzie kontynuował rządy, mogę zobowiązać się, że będziemy Emeryturę Plus wypłacać”, jest pisana palcem na wodzie i możecie być spokojni, że to, co dostaniecie z wyborczej masarni, oczywiście opalanej węglem, zostanie wam z nawiązką odebrane przez dobrą zmianę. W tym kontekście przemyślcie przestrogę Alexisa de Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. A wtedy władzy wszystko wolno. Czytaj także: Sukces i nokaut. Kilka pytań do niezdecydowanych wyborców W gogolowskim świecie wszystko jest powiększone, jakby oglądane przez szkło powiększające, graficzne, linearne, niemal pozbawione koloru. Nosy, brzuchy, lisie uśmiechy ogromnieją i nieruchomieją jak w karykaturze. Gogola mógłby ilustrować Daumier. "Śmieszno i straszno na tym świecie" - pisał w listach. „Niesiesz słowo mozolnie, słowo mosiężne Patrzysz jak rośnie słowo we mnie I jak nabiera mocy, jak z każdym rankiem szkolnym Wpisuję swoje życie w otwarte kraju karty” Bóg jeden – gdyż uncle Google milczy – raczy wiedzieć, czyj to wierszyk. Tak, czy inaczej, mówi on o wdzięczności ucznia dla swojego profesora za wiedzę, którą od niego dostaje. Pamiętam te kilka wersów, gdyż byłem zmuszony (publiczne występy, to wówczas był dla mnie prawdziwy koszmar) wyrecytować je na jakimś apelu w mojej podstawówce z okazji Dnia Nauczyciela, wiele lat temu. Stałem więc stremowany, w białej koszuli non-iron oraz granatowych spodniach i klepałem z pamięci te parę zdań, nie do końca wówczas jeszcze rozumiejąc, co one znaczą. Dzisiaj już rozumiem, przynajmniej teoretycznie. Kiedy przed dwoma tygodniami płodziłem mój ostatni artykuł, robiłem to w tonie umiarkowanej, ale jednak życzliwości dla strajkujących nauczycieli oraz szacunku dla ich niewątpliwie ciężkiej pracy. O ile z ogólnym szacunkiem dla tej profesji nadal nie mam problemu, o tyle moja życzliwość dla protestujących zmalała niemal do zera. Dwa tygodnie, to jednak relatywnie spory odcinek czasu i wiele może się na jego przestrzeni pozmieniać, zwłaszcza, gdy na naszych oczach zmienia się także sam obiekt naszej obserwacji. Żyjemy w dobie Internetu i to właśnie on w niebagatelnym stopniu kształtuje nasz sposób myślenia o wielu kwestiach, a dla całej rzeszy głównie młodych ludzi stał się on już w tej chwili podstawowym medium. Jest takie powiedzenie przypisywane Stanisławowi Lemowi, że gdyby nie Internet, to nie wiedziałby on, iż na świecie żyje tylu idiotów. Parafrazując zatem stwierdzenie znanego literata, mogę powiedzieć brutalnie, że gdyby nie sieć, to nie dopuszczałbym myśli, że część przedstawicieli grupy niosącej oświaty kaganek może być aż tak żenująco prymitywna. W swoim życiu miałem do czynienia z wieloma nauczycielami, lepszymi, gorszymi, łagodnymi oraz wymagającymi. Jednych lubiłem bardziej, innych mniej, niektórych wcale, ale respekt odczuwałem wobec każdego z nich, nawet wobec tego szczególnie przeze mnie nielubianego. Kiedyś bowiem, poza całkiem marginalnymi jednostkami, nauczyciel, to był ktoś o pewnym formacie, klasie oraz standardach zachowania. Sporo lat minęło niestety od moich szkolnych czasów, a wraz z ich upływem zmieniły się także i owe standardy oraz poczucie estetyki. Nie zamierzam przeto ukrywać, iż oglądając te wszystkie wrzucone do sieci filmiki, na których obejrzeć można wokalno-aktorskie popisy belferskiej braci, doznawałem tego specyficznego, nieco dziwnego uczucia, gdy jest ci głupio przed sobą samym z tej przyczyny, że widzisz to, co widzisz oraz słyszysz to, co słyszysz. Gromady „ciał pedagogicznych”, śpiewające (najczęściej niezamierzonym falsetem) swoje protest-songi, których teksty porażały swoim infantylnym zadęciem. Wykładowcy publicznych szkół łażący na czworaka, poprzebierani za krowy albo za klaunów w jakichś błazeńskich czapkach, okularach w kształcie serduszek, na tle kościotrupów z przymocowanymi do nich instrumentami muzycznymi. Niejednokrotnie także w stylistyce „dziewuch” z Czarnego Protestu, domagających się niegdyś aborcji na życzenie. Wydawałoby się, poważni ludzie, a we własnym mniemaniu zapewne stanowiący wręcz elitę społeczeństwa, zafundowali nam kabaret marnej jakości zarówno w treści, formie, jak i skuteczności (a raczej przeciwskuteczności) przekazu. Gdyby był to jeden, drugi czy piętnasty filmik, to zasadniczo nie miałbym z tym problemu, wszędzie znajdzie się jakiś głupkowaty trefniś. Tu jednak nastąpiło coś w rodzaju pospolitego ruszenia, ogólnopolskiego festiwalu pieśni strajkowej. Chciałoby się napisać, że i śmieszno, i straszno, ale nie… nie ma w tym nic śmiesznego. Szanowni pedagodzy, co raz zobaczone, tego nie da się już „odzobaczyć”, jak to powiada młodzież. Pół biedy, że nie „odzobaczę” tego ja, ale nie „odzobaczą” tego również wasi uczniowie. Przypominacie sobie tamten kosz ze śmieciami na głowie jednego z was, w czasie lekcji, parę lat temu? Gówniarz, który go wówczas nałożył był z marginesu społecznego, ale następny, który zrobi to samo może być już zwykłym dzieciakiem, który stracił do was szacunek, gdyż… nie „odzobaczył”. Nie życzę wam tego, żeby sprawa była jasna. Ja się tego obawiam! Na szczęście nie samym strajkiem człowiek żyje i jeżeli ktoś jednak ma ochotę się pośmiać, to wystarczy tylko wychylić głowę tuż za naszą wschodnią granicę, a tam jest naprawdę wesoło. Co prawda zawsze było, ale w ostatnich dniach Ukraińcy przeszli samych siebie wybierając na głowę swojego Państwa, tudzież „Państwa” niejakiego pana Zełeńskiego. O ile niektórzy nasi nauczyciele zrobili z siebie błaznów mimochodem, o tyle nowy prezydent naszych sąsiadów jest zawodowym błaznem par excellence, a popularność zdobył grając w satyrycznych skeczach, w których to wcielał się w… prezydenta Ukrainy. Tak oto życie przerosło kabaret, jak dawno temu śpiewał Tadeusz Ross, jeszcze zanim został Zulu-Gulą oraz co gorsza, posłem Platformy Obywatelskiej. Osobiście nigdy nie rozumiałem i nadal nie rozumiem tej dziwnej estymy, jaką nasi rządzący, szczególnie ci w ostatnich czterech latach, darzą tamten kraj. Absolutnie nie kupuję bajek o jego szczególnym znaczeniu strategicznym, o Ukrainie, jako rzekomym buforze militarnym między Polską a Rosją oraz kilku innych legend. Wystarczy tylko trochę liznąć wiedzy geopolitycznej, żeby wiedzieć, iż jest to wierutna bzdura. Do tego te wszystkie do dzisiaj w pełni nierozliczone zbrodnie, jakich doświadczyliśmy z rąk banderowców, historyczne krzywdy kładące się cieniem na teraźniejszości. Ale nawet jeśli czysto pragmatycznie odłoży się na bok wszelkie zaszłości i skoncentruje tylko na dniu dzisiejszym, to momentami mam wrażenie, że to miliony Polaków wyjechały na Ukrainę za chlebem, a nie odwrotnie. Niewytłumaczalna spolegliwość naszych władz względem niewątpliwie słabszego gracza, kompromitujące umizgi, itp. Mam nadzieję, że chociaż teraz, gdy nasi sąsiedzi miażdżącą większością głosów wybrali sobie komedianta na prezydenta, coś się w tej naszej postawie zmieni. Co również interesujące, rozmawiając z przeciętnym Ukraińcem pracującym w Polsce, można odnieść nieodparte wrażenie, iż ma on o wiele realniejsze spojrzenie na własny kraj, niż ma je polski rząd. Skoro więc było, mniej lub bardziej śmieszno, to na koniec będzie straszno, w dodatku bardzo straszno. Za nami kolejne święta Wielkiej Nocy naznaczone krwią chrześcijan. Po atakach na koptyjskie świątynie w Egipcie parę lat temu, tym razem islamscy terroryści obrali za cel kościoły oraz hotele na Sri Lance. Skala zamachów okazała się tak przerażająca, że nawet tzw. Zachodni Świat, zwyczajowo odwracający w takich sytuacjach swoją polit-poprawną głowę, tym razem chociaż się zająknął. Zająknęły się o tej masakrze również nadwiślańskie media, ale jedynie na chwilkę, gdyż niebawem temat musiał ustąpić informacji o „masakrze” znacznie większej. Oto w miejscowości Pruchnik grupa dzieciaków „skatowała” kijami… kukłę Judasza wykonaną z worków na ziemniaki, po czym wrzuciła ją do rzeki. Swoje oburzenie wyrazili mistrzowie świata w oburzaniu się, czyli Światowy Kongres Żydów, ale także Komisja Episkopatu Polski, biskup Markowski osobiście, jak również Minister Spraw Wewnętrznych – Joachim Brudziński oraz Wiceminister Sprawiedliwości – Patryk Jaki. Ogólnie rzecz ująwszy, pełzania i płaszczenia się nie było końca, a ja, z niesmakiem obserwując ten pokaz samobiczowania, śmiertelnie poważnie zacząłem wątpić w to, że PiS za miesiąc rzeczywiście chce wygrać bój o Europarlament. Marian Rajewski Śmieszno to już było, teraz to już może być tylko straszno, bo wybory mają w kieszeni. A wraz z nimi sądy, oświatę, policję, media, wsio co ważne, by trzymać ludzi za mordy. 4y
Kawały | - Panie doktorze, mam problem... - Słucham. - Codziennie chodzę do sklepu i kupuję dwie flaszki wódki. Boję się, że jestem zakupoholikiem! W pewnej firmie prezesi postanowili zatrudnić asystentkę zarządu. Oprócz odpowiednich wymagań osobowościowych, określili wymogi wizualne: 175 cm wzrostu, długie nogi, ładne piersi, blondynka, itd... Po rozmowach kwalifikacyjnych, wskutek selekcji, pozostała im jedna kandydatka spełniająca te wymogi. Zadali jej pytanie: - Jakie są Pani oczekiwania finansowe? - 10 tysięcy zł. - Co? U nas 6 tys zarabia główny księgowy! - To dymajcie księgowego. *** Do sklepu wchodzi facet. Wita go uśmiechnięty sprzedawca: - Dzień dobry. W czym możemy panu pomóc, co chciałby pan kupić? Facet się zastanowił i mówi: - Rękawiczki. - To proszę podejść do tamtego działu. Facet idzie do wskazanego działu i mówi: - Chcę kupić rękawiczki. - Zimowe czy letnie? - Zimowe. - To proszę przejść do następnego działu. Facet poszedł: - Dzień dobry. Potrzebne mi zimowe rękawiczki. - Skórzane czy nie? - Skórzane. - To proszę podejść do następnego działu. Facet poddenerwowany podchodzi do wskazanego stoiska: - Chce kupić zimowe, skórzane rękawiczki. - Z klamerką czy bez? - Z klamerką. - Proszę podejść do następnego stoiska. Facet jest już wkurzony, ale idzie. - Poproszę rękawiczki, zimowe, skórzane i z klamerką. - Klamerka na zatrzask czy na rzepy ? - Na rzepy. - Zapraszam do działu na przeciwko. Facet nie wytrzymuje i wrzeszczy: - Proszę przestać się nade mną znęcać! Dajcie mi te rękawiczki i pójdę sobie! - Proszę pana, proszę o cierpliwość, chcemy panu sprzedać dokładnie takie rękawiczki, jakich pan potrzebuje. Facet idzie dalej. - Proszę rękawiczki zimowe, skórzane, z klamerką i na rzepy.. - A jaki kolor? Nagle otwierają się drzwi i do sklepu wchodzi facet z klozetem świeżo wyrwanym z podłogi, od którego odstają kawałki glazury. Niesie go na wyciągniętych rękach, podchodzi do lady i krzyczy: - Taki mam, k…, klozet, a taką glazurę! Dupę już wam wczoraj pokazałem, wiec sprzedajcie mi wreszcie JAKIKOLWIEK papier toaletowy! Linki artykułu Kopiuj link:Skopiowano do schowka Wklej link na stronę:Skopiowano do schowka ARTYKUŁY POWIĄZANEI kiedy pytają nas, jak to jest, mówimy 👉 czasem straszno, czasem śmieszno. 💚 Piękne jest to, że wzajemnie się nakręcamy pomysłami, a należymy do tych, co to lubią odkrywać nowe Opublikowano: 2018-05-12 14:12:03+02:00 Dział: Polityka Polityka opublikowano: 2018-05-12 14:12:03+02:00 autor: PAP/Radek Pietruszka Będziemy walczyć o wolność, godność, demokrację, konstytucję, niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, niezawisłość sądów i Polskę w Europie - oświadczył w sobotę lider PO Grzegorz Schetyna na początku „Marszu Wolności”. Walka, którą prowadzimy od dwóch i pół roku, ciągle trwa - dodał. Będziemy walczyć o wolność, o godność, o demokrację i o Polskę w Europie(…) tu, na +Marszu Wolności+, chcę podziękować tym, którzy od dwóch i pół roku - razem z nami, a my razem z nimi - walczymy o te najważniejsze sprawy: o konstytucję, o niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, o niezawisłość sądów, o demokrację, o wolne wybory —mówił Schetyna w swoim wystąpieniu na początku marszu, który przejdzie ulicami Warszawy. Jak wskazał, „ta walka, którą prowadzimy od dwóch i pół roku, walka o te podstawowe rzeczy, o najważniejsze sprawy, ona ciągle trwa”. CZYTAJ WIĘCEJ: Marsz Wolności opozycji rusza przez Warszawę. Seria przemówień ze sceny. Olbrychski: „To, co funduje nam PiS wygląda na PRL-bis”. RELACJA Jak mówił Schetyna, „ten marsz ma swój początek i koniec”. Przed nami długi marsz - on potrwa jeszcze blisko dwa lata, a skończy się wiosną 2020 r. po wyborach prezydenckich —dodał. Dzisiaj politycy PiS przestraszeni, schowani za firankami, obserwują nas, patrzą na nas przerażeni. Myślą, ile jeszcze będą mogli wypłacić sobie nagród, ile przyznać premii, ile rozbić samochodów służbowych (…) ale dzisiaj wam mówię - wasz koniec jest bliski i musicie przegrać, bo idzie na was normalna, uśmiechnięta, obywatelska Polska —powiedział lider PO. Schetyna pozdrowił też protestujących w Sejmie „o godne życie”. „Jesteśmy z wami” - zadeklarował Uczestnicy marszu skandują: „Wolność, równość, demokracja”, „Zjednoczona opozycja”, „Obronimy demokrację”, „Wszyscy razem, pięści w górę, obalimy dyktaturę”. kk/PAP Publikacja dostępna na stronie: Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.
Dorośli ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu nr ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu numer Infrastruktury zapowiedziało, że od nowego roku będzie kładło tamę na rzece używanych samochodów, które płyną do Polski. Tak to poetycko nazwali. Sprawa jest lewa. Przez cały rok otwarto wszelkie granice, a jak już Polacy sprowadzili cały złom, który nadawał się jeszcze do ruszenia w Europie, to teraz będziemy stawiali tamę. Żyjemy w czasach spiskowej teorii dziejów więc i tym razem wygląda na to, że ktoś się z kimś dogadał. Jakby nie było, zezwolono, aby zjednoczona Europa podrzuciła do nas wszystko, co u nich nadawało się głównie do ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu numer osiem. Rynek się rozleciał. Ludzie przestali kupować nowe samochody, a rynek aut używanych tak się zapchał, że trudno cokolwiek sprzedać. Zamieszanie potrawa 2-3 lata. Przy drogach będą stawiane krzyże, bo jazda 8-10 letnimi samochodami nie może być bezpieczną. Takie są skutki bezmyślności i bezwolności Ministerstwa Infrastruktury. Bardziej ostre kryteria przywozu, dokładne badania techniczne, co dopiero teraz mają być wprowadzone, można było przecież zarządzić na początku Ministerstwie Infrastruktury co chwila wymyślają jakiś przepis, który budzi albo strach albo wesołość, zupełnie jak w starej anegdocie o igraszkach z lwem. I śmieszno i straszno. Wymyślili ostatnio, aby każdy polski kierowca płacił za każdy przejechany Krystek powiedział w telewizorze, że musimy równać do świata. Strach pomyśleć, co wiceminister Krystek wymyśli, jak zostanie pełnym tym nie ma co dyskutować, bo to jest bzdura. Jak się popatrzy to ciąg bzdur wszelakich wypływa z tego ministerstwa. Był już pomysł opłat za przejazdy przez mosty i wiadukty, wymyślili, że kierowcy będą płacić za wjazd do centrum miast. Minister Pol, jak jeszcze był ministrem, to wymyślił parę różnych podatków na to samo - do podatku na budowę dróg w cenie paliwa dołożył opłaty paliwowe. Efekt jest taki, że na zebranych 12 mld z tytułu podatku, na drogi idzie tylko 3 mld. Teraz chcą, żebyśmy płacili za każdy przejechany kilometr drogą polną i przez las również. Jeszcze chwila, a każdy Polak będzie nosił na plecach kasę fiskalną i płacił za każdy metr, który przejdzie ofertyMateriały promocyjne partnera
I śmieszno, i straszno, chciałoby się powiedzieć. Śmieszno, bo senator Rulewski robi z siebie błazna i ubiera się w strój więzienny, czyniąc z Senatu kabaret. A straszno, bo atmosfera grozy narasta. Najgłośniejszy, ale niejedyny, przypadek dotyczy Ostrołęki, gdzie władze samorządowe zabroniły wyświetlania w jedynym w tym mieście kinie głośnego „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego. Z podobnym pomysłem wystąpił jeden z radnych w Ełku. Pomysł odrzucono, ale już w Zakopanem filmu nie zobaczą. Z kolei w Lublinie radni PiS próbowali zablokować pierwszy w tym mieście Marsz Równości. Samorządowcom, którzy wykazują ciągotki do cenzurowania i zakazywania, pragnę przypomnieć, że z Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk pożegnaliśmy się w kwietniu 1990 roku w atmosferze powszechnej zgody i jeszcze powszechniejszej ulgi. Dzisiaj okazuje się, że ta zgoda i ulga była tylko mirażem, bo są środowiska, które teraz zamierzają wykopać cenzurę z grobu i ją reanimować. Dla zwolenników kolejnej ekshumacji z czasów Peerelu mam kilka obrazków, które – piszę to bez wielkiej nadziei – być może nieco ich otrzeźwią. Więcej przykładów Panie i Panowie znajdziecie w znakomitej książce Błażeja Torańskiego „Knebel”. W 1948 roku w warszawskim Teatrze Polskim wystawiono sztukę teatrów Ludwika Hieronima Morstina „Zakon krzyżowy”. Cenzura na przedstawienie się zgodziła, ale sporo w nim zmieniła. W efekcie polskie rycerstwo idące do boju pod Grunwaldem zamiast zwyczajowego okrzyku „Bóg tak chce! Bóg tak chce!” krzyczeli „Lud tak chce! Lud tak chce!”. W XIV wieku szlachta miała iść do boju, powołując się na wolę ludu! Ale było jeszcze śmieszniej, co w swoich „Dziennikach” zrelacjonowała obecna na przedstawieniu Maria Dąbrowska. Gdy w pewnym momencie widzom ukazał się portal krzyżackiej katedry z wizerunkiem Matki Boskiej, widownia zaczęła „frenetycznie oklaskiwać” ten wizerunek. 16 lat później władze komunistyczne postanowiły uczcić 600-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z tej okazji „Trybuna Ludu” wydrukowała nawet akt erekcyjny. Rzecz jasna ocenzurowany – z dokumentu zniknęły słowa „My z Bożej łaski”, a z wyliczenia ziem koronnych, aby nie drażnić sowieckich komunistów, usunięto Ruś. W epoce kolejnego światłego komunistycznego przywódcy, Edwarda Gierka, cenzura interweniowała w ciągu roku średnio 10 tysięcy razy. Jak ujawnił były cenzor Tomasz Strzyżewski, który w 1977 roku uciekł do Szwecji, w latach 70. nie można było informować między innymi o kupowanych na Zachodzie licencjach, o sprzedaży mięsa do ZSRR, wielkości spożycia kawy… Premier Jaroszewicz zakazał wspierania artystów wykonujących muzykę elektroniczną. „To nie jest muzyka” – oświadczył autorytatywnie, pieklił się, że telewizja nadaje serial o cesarzu Kaliguli, dzwonił do szefa telewizji, bo nie podobała mu się telewizyjna adaptacja „Wesela”, i pomstował na inscenizację „Balladyny” Adama Hanuszkiewicza. „Niech nie ruszają klasyki” – perorował. Cenzurowano nawet nekrologi. W końcówce Gomułki, po śmierci Pawła Jasienicy, cenzura skonfiskowała nekrolog od akowców, z którymi historyk walczył w jednym oddziale, z innych wykreślano informację, że był wiceprezesem polskiego PEN Clubu. Czasem jednak cenzura rozluźniała swoje szczęki. Gdy w październiku 1976 roku do Polski przyjechała ABBA, zgodzono się, choć nie bez wielu grymasów, aby Szwedzi zaśpiewali „Fernando”, utwór, który kilka miesięcy po wypadkach w Ursusie i Radomiu powinien się funkcjonariuszom z Mysiej (siedziba cenzury) niezbyt dobrze kojarzyć: „Ile to lat nie miałeś karabinu w swoich rękach/ Czy słyszałeś werble Fernando? Jak dumny byłeś, walcząc o wolność tej ziemi?/ Coś wisi w powietrzu, gwiazdy błyszczą dla mnie, dla Ciebie i dla wolności, Fernando” – śpiewały Anni-Frid Lyngstad i Agnetha Faltskog. Ale cenzura nie dotykała wszystkich. Partyjni bonzowie i ich rodziny mogli oglądać, co im w duszy grało. Stefan Szlachtycz, w latach 1974–1985 główny reżyser telewizji polskiej, opowiadał, że Maciej Szczepański, szef Radiokomitetu, wyposażył sekretarzy KC, ministrów i szefów wojewódzkich struktur partii w magnetowidy, wówczas w Polsce jeszcze nieobecne, i co tydzień zaopatrywał ich w specjalny filmowy pakiet. W jego skład wchodził film niedopuszczony na polskie ekrany przez cenzurę, nowość z Hollywood, film romantyczny dla pani domu, soft porno dla pana domu i bajka dla dzieci. Telewizja ściągała te filmy na tydzień, kłamiąc, że zastanawia się nad ich kupnem, a następnie nielegalnie kopiowała. Lektorem większości filmów – na życzenie żon sekretarzy – był Jan Suzin. Ponieważ próby ocenzurowania „Kleru” mają miejsce wyłącznie w miejscowościach, w których samorządowcy są związani z PiS-em, nie od rzeczy będzie przypomnienie, że szef tej partii powiedział niedawno, że samorząd nie może prowadzić krucjaty ideologicznej. Zabawne, jak bardzo działacze PiS nie słuchają prezesa PiS. Chyba że znają swojego szefa tak dobrze, że natychmiast rozpoznają, których słów słuchać muszą, a których muszą nie słuchać. Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki pt. „Gomułka. Dyktatura ciemniaków” .